Są ludzie, którzy się nie boją. Na pewno kogoś takiego znasz lub może jesteś jednym z nich. Od małolata zazdrościłeś tej osobie, że nie boi się zeskoczyć z wysokiej gałęzi łażąc po drzewie, albo że przeskakuje przez płot do podwórka sąsiada, po piłkę, a gdzieś w oddali biega sobie groźny pies. Zazdrościłeś mu, że nie boi się odchylić rowerem, za mocno do tyłu, próbując jazdy na jednym kole. Pewnie moglibyśmy wymieniać więcej takich sytuacji. I choć wiele razy myślałeś, że już będzie po Twoim koledze, to jednak nie... On jest cały i zdrów, a nawet nie miał nigdy złamanej ręki.
Ja mogę raczej podpisać się pod tą osobą "bardziej ostrożną". Może to nie było to, że się bałem, ale granice ryzyka jakie mogłem wykorzystać, miałem nieco bliżej od takiej osoby, o której pisałem wyżej. Byłem taki jak większość.
Od kiedy posiadam motocykl, to coś się zmieniło. Teraz skieruję pytanie do motocyklistów czytających ten post: jakie były wasze emocje gdy po raz pierwszy uniknęliście wypadkowi (śmierci?) na motocyklu? Co zrobiliście zaraz po tym? Moja pierwsza taka sytuacja nie była wcale jakaś wyjątkowa, po prostu nie wyrobiłem zakrętu, a że był to zakręt w prawo to wyrzuciło mnie na sąsiedni pas dla ruchu o przeciwnym kierunku. Nikt nie jechał, wcisnąłem sprzęgło i przetoczyłem się z powrotem na swój pas, zastanawiając się "co by było, gdyby z naprzeciwka jechał samochód....", taka chwila przemyślenia i do garażu wróciłem jadąc powoli i spokojnie. I od tamtej pory jeżdżę już powoli i spokojnie... Hahaha, tytuł posta by nie zgadzał się z tym co piszę, więc nie będę ściemniał, gdy następnego dnia wyprowadziłem motocykl, byłem tak nabuzowany, że myślałem tylko o tym z jaką prędkością uda mi się pokonać wczorajszy zakręt bez wyjechania na sąsiedni pas - i sprawdziłem to.
Inna, bardzo podobna sytuacja: jadę przez miasto 110 (w sumie to była już droga wylotowa gdzie zazwyczaj jest mały ruch), zakręt i przy chodniku schodzę, a tam dziury... Przednie koło podbiło mi do góry, a ja nie miałem żadnego panowania nad motocyklem, na tylnym kole wyjechałem - znów - na sąsiedni pas, po czym szczęśliwie opona upadła na asfalt, wytraciłem prędkość, wróciłem na swój pas i jadąc swoim pasem, znów zastanawiam się nad kwestią tego "co by było gdyby...", ale nie na długo, bo zbliżałem się do następnego zakrętu, więc trzeba było przyspieszyć...
Przyzwyczajałem się do tej adrenaliny, a gdy już się przyzwyczaiłem, to dawka jaką dostawałem, przy "codziennej" jeździe, przestała mi wystarczać. Moja ostatnia jazda w poprzednim sezonie wyglądała tak, że gdy silnik motocykla się nagrzewał, to ja zastanawiałem się co zrobić, żeby chociaż na trochę zapamiętać ten wyjazd i przypominać sobie go, w tęsknocie za sezonem i powrotem do dwóch kółek. W ten dzień, pierwszy raz wyprzedzałem pomiędzy tirami. Może to nie jest jakiś wyczyn, ale na tamtej drodze w mieście jest bardzo wąsko, a ja lecę swoim motocyklem pomiędzy dwoma tirami - podobało mi się to i uświadomiłem sobie, że adrenalina mnie zmieniła.
Dlaczego zastanawiam się czy jestem normalny?
Wyobraźcie sobie taką sytuację: dopiero co zaczął padać deszcz, więc pewnie wiele osób wie, że wtedy jest najbardziej ślisko na drodze (wszystkie brudy mieszają się z wodą i to tworzy śliską powłokę), a ja lecę lewym pasem i wyprzedzam po kolei ciężarówki, jedna, druga, trzecia.... wysepka na przejściu dla pieszych - widzę dużo wolnego miejsca na lewym pasie, więc ciągnę lewą dalej, wzdłuż podwójnej ciągłej. Rozpędzam się jakoś do 100 (w mieście jadę to nie będę przeginał) i co się dzieje? Z naprzeciwka tir, po prawej tiry jeden za drugim, a po środku... wysepka. I zastanawiasz się, gdzie będzie bardziej miękko...
Trzy opcje (żeby nie było, że bez wyboru):
a) Tir
b) Wysepka
c) Naczepa
(brak kół ratunkowych, a telefon do przyjaciela byłby chyba w tej sytuacji bardzo miłym rozwiązaniem)
Dokonując wyboru oczywiście zacząłem hamować: hamulec przód + delikatnie tyłem , redukcja 5, 4, 3...
I wciskam się za tirem....
A co Wy byście zrobili w takiej sytuacji?
Ja grzecznie jadę dalej, zaraz zatrzymałem się gdzieś na parkingu i cały się trzęsę...
Ale nie ze strachu.
To było uczucie typu "wiem, że mogłem zginąć, ale chcę więcej".
Jedni czerpią adrenalinę z bijatyk, inni skaczą na rowerze, są też tacy co jeżdżą motocyklem...
Być może już przełamałem swój strach, albo przesunąłem tę granicę dalej.
Trzeba tylko pamiętać o tym, że ktoś może przez nas cierpieć, więc pamiętajmy,
żeby samemu narysować sobie tą granicę w odpowiednim miejscu...
Genialne ^ Możesz zacząć pisać książki dla motocyklistów ;D
OdpowiedzUsuńHahah, za marzenia nie karają :)
UsuńKolega dobrze mówi. Świetnie piszesz to wszystko trzyma w napięciu kiedy to czytasz,wczuwam sie w twoje opowieści bardzo :)
OdpowiedzUsuńZawsze chciałem pisać, blog daje mi tą możliwość.
UsuńDzięki za dobrą opinię. :)